Christophorus Süßenbach
(1599-1631)
O.F. Glauer,Wie’s daheim einst war. Bilder aus der Vergangenheit der Stadt Pitschen von Otto Fritz Glauer,
Kreuzburg O.S., 1928.
Źródło: Opolska Biblioteka Cyfrowa
Z wszystkich duchownych, którzy działali przy byczyńskim kościele św. Mikołaja przez prawie siedemset lat jego długiego istnienia, żadne nazwisko nie utrwaliło się tak wśród ludu, żadnego nie wymienia się z tak głębokim szacunkiem i nabożeństwem, podziwem, dumą i miłością jak nazwisko pastora i seniora Christophorusa Süßenbacha. Musiało być coś cudownego wokół życia, wykonywanej funkcji i wczesnej śmierci tego mężczyzny, kiedy w czasach, które należały do najnieszczęśliwszych dla naszego miasteczka, postać ta mogła obrosnąć legendą. I rzeczywiście wszystko świadczy o tym, że w legendzie i historii znajduje wyraz to, że Christoph Süßenbach musiał być księdzem obdarzonym niepospolitymi darami i łączył w sobie nieprzeciętną mądrość z dziecięcą wiarą i sercem pełnym ofiarnej miłości oraz cieszył się w swojej gminie uznaniem i czcią graniczącą z uwielbieniem.
Gdy ospa panowała w Byczynie i śmierć zbierała bogate żniwo, 27 grudnia 1599 r. mały Christoph ujrzał światło dzienne. Gdy miał zaledwie kilka miesięcy, zjawił się przerażający anioł śmierci – zaraza w miasteczku – zabrał na początku jego matkę, rok później ojca – rektora Christophorusa Süßenbacha. Sierota musiał być wychowywany przez krewnych.
Gdy młody student kontynuował naukę we Frankfurcie i Wittenbergu wybuchła wojna trzydziestoletnia. W wieku młodzieńczym, mając dwadzieścia lat, został Süßenbach pastorem w Byczynie, otrzymał seniorat nad rejonem – tytuł i stanowisko, które z racji jego wieku prawie zakrawały na paradoks (senior = starszy). Zostały mu przydzielone parafie: Byczyna, Polanowice, Biskupice, Gołkowice, Proślice, Komorzno, Roszkowice i Dobiercice.
To był trudny czas i ciężka praca czekała młodego duchownego w jego ojczystym mieście. Ale to było całkiem w jego stylu! Jego gorliwość w wierze była warta podziwu, dar wymowy – wybitny, efektywność pracy – potężna, a dobroczynność – bez granic. Dawał ostatni grosz, ostatni kawałek chleba, gdy tylko mógł zaradzić biedzie. Przy całym swoim obciążeniu pracą znalazł jeszcze czas, by wydać polski katechizm i przez to zaspokoić dojmujące potrzeby w kluczborsko – byczyńskim okręgu.
Zaraz po tym, jak objął swoje stanowisko w Byczynie, nastąpił zalew bezwartościowego nowego pieniądza i kusił łatwowiernych mieszkańców do wyciągnięcia dobrego, starego talara z kieszeni. Wtenczas młody proboszcz, dla którego ziemskie dobra nie miały żadnej wartości, występował zaciekle przeciw temu niebezpiecznemu zjawisku, które w ostateczności oznaczało niezadowolenie, kłótnię, biedę i nędzę. I w wielu wypadkach udało mu się przekonać mieszkańców i powstrzymać ich przed wymianą swych oszczędności. Wprawdzie była to zwłoka na krótki czas, bo wichry trzydziestoletniej wojny i tak ostatecznie je wymiotły.
W 1627 r. Süßenbach przeżył w Byczynie napad duńskich żołdaków, ten straszny dzień, który został zapisany w księgach kościelnych jako „funestissima dies” (S.S.135) W tych nieszczęśliwych czasach wyszła na jaw jego niestrudzona radość posługi. Dla biednych był zawsze dobroczyńcą, starającym się ojcem dla sierot, dla kalek – miłosiernym pielęgniarzem, dla zrozpaczonych – pomocnym wsparciem, dla umierających – łagodnym pocieszycielem. Biła od niego potężna moc, jego niezłomna wiara, jego mocna jak skała nadzieja, jego porywający dar wymowy – wszyscy, którzy się z nim spotykali, byli pod wpływem jego uroku. Nie dziwota, że gmina go uwielbiała, nie dziwi też, że on – zawsze siebie dający, nigdy niczego niepotrzebujący – sam siebie unicestwił. Tylko 12 lat trwała jego działalność w Byczynie. Po tym czasie zabrała go, zaledwie 32- letniego, łagodna śmierć.
Liczne są legendy, które narosły wokół postaci tego naprawdę przykładnego męża bożego. Najbardziej znane dotyczą jego działalności dobroczynnej, odwagi, wiary i cudownej śmierci.
Kiedy w roku 1630 zapanowała w kraju wielka drożyzna*, jechał pastor Süßenbach w towarzystwie swojego parobka z ładunkiem byczyńskiego zboża do Wrocławia. Jego żona Eva namówiła go do tej podróży, ponieważ przedstawiła mu, ile zarobi na cennym życie w wielkim mieście i jak wielu nędzników będzie można wspomóc uzyskanymi w ten sposób pieniędzmi. Jednak młody pastor może był dzielnym mężem bożym, ale był też marnym kupcem. Na Nowym Targu we Wrocławiu kupcy oferowali mu tak zawrotne ceny, że poczytywał sobie za grzech przyjmowanie tak wysokich propozycji. Sprzedał zatem cały ładunek za pół ceny drobnym handlarzom. Gdy w drodze powrotnej dotarł do mostu na Odrze, który był okupowany przez kaleki i żebraków, pozbył się całego zarobku aż do ostatniego halerza1 tak, że na Psim Polu, gdzie nocował, musiał pożyczyć pieniądze od swojego parobka na opłacenie noclegu.
Pewnej niedzieli skończyły się zapasy na probostwie. Pastor kolejny raz oddał wszystko. Kiedy po nabożeństwie wszedł do domu, nie było tam nawet kromki chleba. Dzwony ogłaszały południe, a stół nadal był pusty. Wtedy ta zawsze odważna pani domu była zrezygnowana i małej wiary, ale jej małżonek w swej ufnej nadziei mówił: „Pan Bóg, który tak cudownie karmi kruki, nie pozwoli swemu słudze i parobkowi przymierać głodem.” I popatrz, zbliżał się sługa Rady i przyniósł z uczty panów radnych, którzy wiedzieli, że ich proboszcz w niedzielę nie przyjmie zaproszenia na biesiadę, kosz pełen dań i napojów.
Cudowne zdarzenia przy śmierci Süßenbacha są opisane w polskiej książeczce „Muzyka anielska”2 Samuela Ludwiga Sassadiusa i w piśmie „Religiosae Kijovienses cryptae”3 Johannesa Herbiniusa – słynnego siostrzeńca4 Süßenbacha. O tej książce i jej wydawcy mówi Sassadius: Ta książka nie jest napisana tylko dla prostaczków, lecz dla uczonych. Początkowo Herbinius sam nie wierzył świadkom w mieście. Później był rektorem w Byczynie i Sztokholmie i proboszczem w Wilnie, lecz, gdy stamtąd został wypędzony i przebywał na akademii w Królewcu, wydał tam drukiem tę książkę w 1675 r.
Z tej łacińskiej książki Herbiniusa podaję poniższe tłumaczenie dotyczące śmierci jego dziadka4:
Kiedy jeszcze w późniejszych czasach czcigodny i przez reputację swojej uczoności i swojej niedoścignionej pobożności bardzo uwielbiany pan Christophorus Süßenbach, pastor gminy i senior duchownych okręgu byczyńskiego – ze strony matki mój dziadek – jak ktoś, kto gotów jest przyjąć śmierć, wczesnym rankiem o godzinie szóstej, według zwyczajów gminy, w kościele w krótkich słowach wyłożył drugi psalm o pierwotnym narodzeniu Syna Bożego. Wtedy też zwrócony do ludu zapowiedział, że w tym dniu będzie musiał umrzeć. Następnie nawoływał gminę do niezachwianej wiary w Jezusa Chrystusa, do wszechstronnej miłości i do pobożności. Pożegnał się ze wszystkimi członkami gminy: duchowieństwem, władzą i ludem, po czym, przez wielu opłakiwany, wrócił z powrotem do swego domu. Towarzysze prosili go jeszcze, żeby on, gdziekolwiek idzie, nie opuszczał [swych ] sierot jako ich ojciec i obrońca.
Jednak wkrótce zaczęły go powoli opuszczać siły. Z powodu swej słabości upadł i rozpoczął, jak powiedział, przygotowanie na spotkanie z Bogiem. Na wieść o tym miejska władza, jak i pastorzy sąsiednich gmin przybyli do swego seniora i pytali go o samopoczucie. On jednak, o swoje zdrowie najmniej zatroskany, kierował do nich te same upomnienia jak chwilę wcześniej w kościele. Podczas gdy każdemu z osobna podawał rękę na pożegnanie, słychać było ciągle przez kwadrans odgłos najcudowniejszych melodii płynących przez miasto nie wiadomo skąd. Niektórzy uważali, że to chór śpiewa na wieży, inni – że na Ratuszu, tylko nieliczni – że na murach. Na to mówił pastor, który jeszcze nie walczył ze śmiercią, do swojej żony Ewy, którą nazywał hebrajskim imieniem (tą mową posługiwał się najlepiej) „Chawa”: „Widzisz ty, moja kochana Chawo, pobożność potrzebna jest do wszystkich rzeczy i jest ziemią obiecaną doczesnego i przyszłego życia. Słuchaj, co chór nieba śpiewa! Tobie niebo będzie z tą samą słodyczą śpiewać, gdy będziesz trwać nieugięcie w wierze i miłości do Syna Bożego.”
Gdy on to powiedział odwrócił się do ściany i zasnął tak, że nikt tego nie zauważył, całkiem łagodnie.
Przez ten przykład błogosławionego końca namawiali mnie w młodości moi krewni i przełożeni do dążenia do pobożności. Jednak ja dorastałem i wówczas uważałem to za wynalazek łatwowiernego ludu.
Poza tym Sassadius wyjaśniał, że anielską muzykę było słychać w całym mieście i ojciec mu opowiadał, że rozmawiał z pewnym mężczyzną z Polanowic, który akurat w tym czasie poganiał za pługiem woły i dwoma innymi, którzy orali, że oni również słyszeli anielską muzykę. Był też organista z kościoła miejskiego, który tą muzyką szczególnie pokrzepiony na duchu, chciał te zapamiętane przez siebie niebieskie tony zapisać, ale jego praca była zawsze bezowocna.
Sassadius pisze o polskim katechizmie wydanym przez Süßenbacha na potrzeby byczyńskiej szkoły i kościoła: W roku 1622 wraz z rozpoczęciem trzydziestoletniej wojny katechizm został wydrukowany. Część egzemplarzy została z czasem zagubiona, inne zaginęły podczas ucieczki i plądrowania wojennego, jak również podczas pożaru. Z tego powodu musiała szkolna młodzież, nie bez wysiłku, wzajemnie go od siebie odpisywać – czasem zdarzały się pomyłki. Również w kościele czytano z błędami i z wielką trudnością. Dlatego w roku 1660 dla kluczborskich i byczyńskich szkół katechizm Süßenbacha został wydany przez Herbiniusa w nowym opracowaniu, co chyba najlepiej świadczy o jego jakości i przydatności.
Małżonka Süßenbacha Eva, która była starsza od swojego męża o 23 lata, przeżyła go jeszcze o wiele lat i zmarła jako wdowa w sędziwym wieku w Byczynie.
Przypisy autora:
* Rok ten nazwano „rokiem plewianym” (Spreujahr), ponieważ trzeba było do mąki domieszać plew. Jeden korzec żyta kosztował 10 talarów.
** Porównaj „Legende” w Heimatkalender powiatu Kluczbork z roku1927, str.65.
Przypisy tłumacza
- halerz – drobna moneta, bita dawniej w środkowej Europie (Słownik języka polskiego)
- http://www.estreicher.uj.edu.pl/staropolska/baza/wpis/?sort=tytul&order=-1&id=22485&offset=40378&index=26
- http://reader.digitale-sammlungen.de/en/fs2/object/display/bsb10254557_00222.html
- Z dalszej części tekstu wynika, że Herbinius był wnukiem Süßenbacha, a w rzeczywistości był siostrzeńcem – synem jego przybranej córki.
Tłumaczenie: Elżbieta Bereska
Opracowanie: Anna Bereska – Trybuś