Husyci w Byczynie (1428-1433)
Die Hussiten in Pitschen (1428-1433)
O.F. Glauer,Wie’s daheim einst war. Bilder aus der Vergangenheit der Stadt Pitschen von Otto Fritz Glauer,
Kreuzburg O.S., 1928.
Źródło: Opolska Biblioteka Cyfrowa
Byczynianom od początku nie było dane spokojne życie. Przerzucani między czeskim, polskim i węgierskim panowaniem, zastawiani przez swoich piastowskich książąt i sprzedawani wskutek sporów między księciem i biskupem, wciąż wystawiani na trwające zmiany między władzą państwową a duchowną, musieli nad swoimi głowami znosić te małe i duże waśnie, które domy książęce prowadziły między sobą i swoimi sąsiadami i płacić swoimi pieniędzmi i majątkiem, często też swoim życiem i krwią. Mimo to pierwsze 200 lat istnienia miasta było dla niego okresem ciągłego rozwoju, niepohamowanego wzrostu i rosnącego dobrobytu. Około roku 1400 Byczyna była najważniejszą miejscowością górnośląskiego pogranicza. Miała 130 – 140 stanowisk i była tym samym większa niż Kluczbork i Wołczyn, a więc tworzyła kwitnącą wspólnotę, która zawsze była gotowa wspomóc swego księcia wciąż cierpiącego na brak pieniędzy.
Brzeg – stolica księstwa i rezydencja panującego księcia – składał się wówczas z trzech do czterech tysięcy domów, a ogół obywateli wynosił jakieś 2000 dusz.
Wymienione powyżej cztery miasta były często zmuszone pokrywać długi księcia.
W samym 1417 roku z powodu księcia Ludwika musiały 5 razy podnosić odsetki i przez to obciążyć się długiem odsetkowym w wysokości 100 marek srebra rocznie. Za te 100 marek procentu otrzymał książę od wierzycieli – wrocławskich kupców i kanoników – 1000 marek czystego srebra (28 000 marek).
Gorsze od tych finansowych obciążeń, groźniejsze niż wszystkie biedy i troski, które to młode miasto musiało dotychczas znosić, były ciężkie nawałnice przeciągające w ciągu następnych lat przez nieszczęsną Byczynę. Były to złe lata wojenne, pożary i zarazy XV i XVI w. często grożące miastu zupełnym wyniszczeniem.
Kiedy to husyci w swoich wyprawach odwetowych w roku 1426 przez czeską granicę wdarli się na Śląsk i w kraju rozsiali śmierć i zniszczenie, najpierw Dolny Śląsk miał powstrzymać cios fanatycznego wroga. Lubań i Bolesławiec zostały splądrowane i zniszczone; jeszcze tym razem księstwo brzeskie i krainy górnośląskie oszczędzone. Ale w roku 1427 pochodnia rozgorzała też w naszej okolicy. Po jednej toczonej w pobliżu Byczyny bitwie (miejsce jest nieznane, a walczącymi mogli być tylko Czesi i Polacy) zastępy Władysława Jagiełły doszczętnie splądrowały nasze miasto i większość domów obróciły w popiół.1 Ledwie zostały one prowizorycznie odbudowane, doszło do drugiego napadu husytów na Śląsk. Przez Kamieniec, Ząbkowice i Dzierżoniów posuwali się aż na Górny Śląsk, zdobywając Głogówek i Niemodlin. Bliżej i bliżej kroczyła zguba Odry.
Kiedy husyci zagrozili Brzegowi, książę Ludwik, który jako przyjaciel cesarza Sigismunda (Zygmunta Luksemburskiego – przyp. tłum.) i zięć Friedricha von Hohenzollern (Fryderyka I Hohenzollerna – przyp. tłum.) musiał się również spodziewać spustoszenia swojego kraju przez tych „arcyheretyków”, uciekł do Legnicy i zostawił Brzeg okrutnemu wrogowi.
Wiosną 1428 roku husyci potwornie pustoszyli Brzeg. Potem przekroczyli Odrę i napadli na powiaty Namysłów i Kluczbork. Wtedy połączył się z nimi książę Bolko z Opola, który zdobył i utrzymał w posiadaniu Kluczbork. Odstąpił obszar Kluczbork – Byczyna Polakowi Puchale, który na Górnym Śląsku bronił interesów husytów. Puchała mocno osiadł w Kluczborku i stamtąd podejmował wypady na okolicę. Napadł Namysłów, spopielił jego przedmieścia, zabrał łupy i od nowa pustoszył Kluczbork.2
W tym czasie mieszkańcy Byczyny pełni troski spoglądali na sąsiedzkie miasto na południu i niejedna zła wieść powodowała drżenie serca przed okrutnym wrogiem, który był tak blisko. Na pewno podjęli wszystkie środki obronne, by w razie potrzeby nie dać się zaskoczyć.
Przerwy w murze były troskliwie naprawiane, bramy miejskie sprawdzone pod kątem ich zdolności obronnych. Na trzech wieżach umieszczono ciężkie kamienie owinięte słomą, i wiązki chrustu pomazane smołą. Fosa została wypełniona, straż wzmocniona. Rzemieślnicy zdolni do obrony, przede wszystkim kowale i rzeźnicy, odbywali codzienne ćwiczenia z balistami (niem. Handballisten3– przyp. tłum. ) i puszkami* (niem. Pisschulen4, – przyp. tłum). To wszystko przypuszczalnie przynosiło uspokojenie, ale wiadomości o przerażającej sile wroga wisiały jak zmora nad ludźmi. Na pewno zdawano sobie sprawę, że mimo podjętych zabezpieczeń nie można myśleć o stawianiu skutecznego oporu.
Ale Puchała miał czas, Byczynę uważał za pewnik. Tak długo jak miał zaopatrzenie albo mógł je w odpowiedniej ilości zdobyć w wioskach i posiadłościach szlacheckich w okolicy Kluczborka, zostawiał miasto w spokoju.
Mijały miesiące niepewności i pełnego trosk oczekiwania. W pobliżu Byczyny panował spokój, nie było widać żadnego husyty. Ale była to cisza przed burzą. Rok 1429 zbliżał się ku końcowi, bez oznak, że coś szczególnego się wydarzyło i już tliła się w sercach wielu mieszkańców nadzieja, że łaskawy los ustrzeże ich miasto przed pożogą i dewastacją.
Jednak na początku roku 1430 docierały już pojedyncze grupy w swych łupieżczych pochodach w pobliże Byczyny. Niektóre podchodziły tak blisko, że wartownicy z przejść obronnych** mogli dokładnie obserwować tych dzikich towarzyszy. Było to ordynarne towarzystwo, poszarpane i obdarte z potarganymi włosami i przekrzywionymi kapeluszami z workami na łupy przy boku, w butach wysokich lub wiązanych tak grubych i ciężkich, że ledwo powłóczyli nogami. Te pojedyncze grupy nie decydowały się na atakowanie umocnionego miasta. Pośpiesznie zamykano bramy, strażnicy trąbili na alarm, straż obywatelska spieszyła na swoje miejsca i potrafiła tę złodziejską bandę przepędzić kilkoma dobrze wymierzonymi strzałami. Takie małe utarczki powtarzały się kilkakrotnie i stanowiły przygrywkę do katastrofy.
I nagle zawisło fatum nad nieszczęsnym miastem!
Pewnego wieczora, gdy wiosenny blask leżał na zielonych błoniach, czerwona łuna od strony Biskupic zapowiedziała nadciągającą burzę. Zima zjadła ostatnie zapasy Puchały w Kluczborku – wioski były wypalone i nie potrafiły już nic więcej zaoferować. Wtedy przyszła kolej na Byczynę. Kiedy mrok zapadł nad miasteczkiem, wrogowie w wielkich grupach o olbrzymiej sile przyszli ją zaatakować. Zakradli się z kocią zręcznością w pobliże i leżeli cicho za murem, czuwając całą noc, by wypatrzeć najbardziej dostępne miejsce. I szybko je odnaleźli. Wprawdzie od wewnątrz wzdłuż muru miejskiego biegł wolny wąski pas, który mieszkańcom ofiarował miejsce na dostarczenie pożywienia i stwarzał lepsze warunki do obrony, ale w kilku miejscach domy były przylepione do muru i mimo grożącego niebezpieczeństwa nie zostały usunięte – zaniedbanie, które się teraz ciężko zemściło, ponieważ wrogowie mogli z muru wygodnie dostać się na dachy i stamtąd na ulice.
O brzasku kłębiły się u podnóża muru budzące przerażenie masy. [Husyci] w nocy zatamowali fosę, wypełnili drzewem i gałęziami. Zostały postawione ogromne wyrzutnie, z których można było miotać cetnarowymi kamieniami. O świcie trzepotała ich czerwona chorągiew z kielichem. I kiedy zabrzmiał sygnał do ataku, wrogowie, wyćwiczeni w wojnach i nawykli do bitew, rzucili się z krótkimi drabinami na mur obronny. Drabiny posuwały się do przodu na kółkach i były zaopatrzone w żelazne obręcze tak, że mogły być ze sobą połączone. Natychmiast zostały oparte o mur i złączone. Teraz dwójkami i czwórkami nieprzerwanie wchodzili wrogowie na mur, wskoczyli na dachy, wdarli się do domów i na ulice. Wtedy zrozpaczonym mieszkańcom na nic się zdały środki obronne. Na pewno strzelano z wież i murów kulami i strzałami, na szturmujących rzucano belki i kamienie, wylewano na nich gorącą wodę i palące się smolne wieńce, ale przeciwko tak potężnej przewadze mieszczaństwo było bezsilne.
Wkrótce husyci jak diabły pędzili przez ulice, wdarli się do domów i wynosili przedmioty i meble. Zastraszeni mieszkańcy chowali się po piwnicach albo uciekali do kościoła lub na wieże. Wyszabrowane domy wkrótce stanęły w ogniu. Dym, żar, iskry, krzyk i rozpacz wypełniły ulice. Mężczyźni, kobiety i dzieci, którzy z piwnic palących się domów zostali wypędzeni, błąkali się bezradnie, lamentując; niektórzy umawiali się na wykup, by ocalić swoje gospodarstwa.5 Wrogowie byli opętani żądzą pieniądza. Ich ordynarne zachowanie, ich dzika wściekłość, ich szaleństwo i krzyk wynikały bardziej z przebiegłości, by ludzi wypędzić z domów i kryjówek, niż z żądzy mordu. Bardziej im zależało na pieniądzach i dobrach niż na życiu i krwi.
Tylko wobec duchownych kierowali się szczególną nienawiścią. Ci jednak dawno już się zabezpieczyli. Teraz husyci całą swoją destrukcyjną złość wylali na kościół. Zrywali obrazy świętych ze ścian, przewracali słuchalnice i ołtarze, taszczyli na stos drzewo i chrust, by rozpalić potężne ognisko we wnętrzu kościoła. Wtedy ofiarą płomieni stały się niektóre piękne ozdoby, niejedno stare malowidło i dzieła snycerskie.
Podczas renowacji kościoła w roku 1886 na pierwotnym murze ścian wewnętrznych po usunięciu wapiennego tynku miejscami znaleziono grube warstwy sadzy, które jeszcze po 450 latach dawały smutne świadectwo barbarzyńskiego zachowania się husytów.
Również naszego miasteczka mógł dotyczyć wiersz, który jest napisany na tablicy w kościele św. Mikołaja w Brzegu:
Tysiąc czterysta dwadzieścia osiem
Liczba lat po narodzeniu Chrystusa,
Było w całej krainie czerwono
Przez zawzięte husyckie roty
Całe miasto z tym Domem Bożym
Zdewastowane i wypalone!
Teraz wrogowie umocnili się w mieście. Wiele domów zostało spalonych. Stała jeszcze jakaś liczba tych wykupionych, które zostały wprawdzie początkowo oszczędzone, jak i niewielka liczba tych solidnie wybudowanych, którym ogień nie mógł zaszkodzić. Mieszkańcy częściowo uciekli do lasów, a częściowo zostali uprowadzeni w niewolę. Wszystkie kobiety i dzieci opuściły miasto, zostało tylko niewielu jego obywateli – Byczyna stała się miastem mężczyzn.
Jak jeszcze wiele lat później te pełne strachu dni wracały jak zły sen i obciążały psychikę uciekinierów opowiada A. Hellmann w swoim opowiadaniu „Pewien wiosenny poranek roku 1442”. Jest tam napisane: Szczupły scholar kroczył obok małego domu pańskiego probostwa Kasimira, idąc do miasta Głogówek. Myślał o pochodzie do kochanej Byczyny plądrujących hord rabusiów akurat przed 11 laty, gdy wtedy on – sześcioletni chłopczyk i jego chora ciotka swoje życie z wysiłkiem i biedą ledwie uratowali do lasu z palącego się miasteczka.
Okupacja przez husytów trwała prawie trzy długie lata i to, co się oparło pierwszemu natarciu, co przetrwało najsroższą wściekłość, padło ofiarą trzyletniej gospodarki wojennej. Dopiero w 1433 r. udało się odważnemu niemieckiemu zakonnemu rycerzowi Heinrichowi von Landsberg przy pomocy wrocławskich kupców pokonać pod Kluczborkiem Puchałę. Nie mógł jednak zająć samego Kluczborka. Puchała i książę Korybut, siostrzeniec Jagiellonów, cofnęli się z powrotem do Byczyny i teraz Heinrich von Landsberg oblegał też to miasto. Jednak oblężenie przedłużało się, ponieważ Puchała spodziewał się pomocy i rekompensaty ze strony księcia Bolka z Opola – jednak na próżno. Gdy skończyły się zapasy, musiał wreszcie zdecydować się na przystąpienie do negocjacji. Skończyły się one tym, że Puchała zobowiązał się do opuszczenia Kluczborka i Byczyny w zamian za zagwarantowanie mu swobodnego wymarszu i okupu. Za Byczynę musiano wyłożyć 500 srebrnych marek (14.000 marek) i tak wreszcie została wyzwolona.
Jednak jak wyglądało miasto po wycofaniu się husytów! Domy spalone albo w ruinie, kościół zdewastowany, puste piwnice, chlewy i stodoły, żniwo zniszczone, mieszkańcy w większości przepędzeni, rozproszeni, zniewoleni lub zabici! Wprawdzie wielu uciekinierów wracało, gdy miasto zostało wyzwolone, lecz to, co oko zobaczyło, chwytało najtwardszych mężczyzn za serce.
Jednak wkrótce zwyciężyła niemiecka siła czynu i zdecydowanie nad początkowym zwątpieniem i zabrano się do dzieła – między Prosną i Pratwą z popiołu i pożarów ponownie odrodziło się niemieckie miasto.
Ta uświadamiająco – nacjonalistyczna sprawa husytów nie znalazła dla siebie miejsca na całym Śląsku jak również w Byczynie, podczas gdy sto lat później reformacja weszła szybko i zwycięsko a jednak cicho i łagodnie, została powitana z otwartymi ramionami i zapuściła trwałe korzenie.
Przypisy autora
- wg Lucä***: „Kronika”
- Koelling: Historia miasta Byczyny, s. 95.96.
- Handbalisten – zaopatrzone w dźwignię machiny, z których można było wystrzeliwać kamienie polne
- Handbüchsen
- Gustaw Freytag, Obrazy z niemieckiej przeszłości 2.I. p. 339.
Przypisy
* średniowieczna ręczna broń czarnoprochowa. Nie może tu chodzić o rusznice, ponieważ te pojawiły się później.
** przejścia na murze
*** Friedriech Lucae – śląski pastor i kronikarz przełomu XVII i XVIII w.
Tłumaczenie: Elżbieta Bereska
Opracowanie i przypisy: Anna Bereska – Trybuś