Nieszczęscia i plagi

Nieszczęścia i plagi (1407 – 1719)

Unglücksfälle und Heimsuchungen (1407 – 1719)

O. F. Glauer, Wie’s daheim einst war. Bilder aus der Vergangenheit der Stadt Pitschen von Otto Fritz Glauer, Kreuzburg O.S.,1928.
Źródło: Opolska Biblioteka Cyfrowa

 

Dokument 1

Dokument 2

Dokument 3

Dokument 4

Dokument 5


Do zadanych przez Husytów i niespokojnego sąsiada ran, które okaleczyły Byczynę w XV i XVI stuleciu, do wszystkich bied i lęków o dom i gospodarstwo, o zdrowie i życie, którym mieszkańcy przez złośliwość ludzką, przez zajadłość wroga i wojenne zawieruchy byli poddani, doszły losowe przypadłości najsmutniejszego rodzaju: częste pożary, zarazy i plagi oraz ich nieodzowne następstwa: głód i drożyzna.

Jest oczywiste, że w średniowiecznej Byczynie z powodu gęsto stojącej drewnianej i glinianej zabudowy i brakujących środków gaśniczych wybuchały pożary i w ciągu kilku godzin z oszałamiającą prędkością się rozprzestrzeniały, całe połacie miasta zamieniając w popiół, jeśli natychmiast w zarodku nie zostały ugaszone. Te w kilku punktach miasta postawione beczki z wodą spełniały swoje zadanie, jeśli wybuch pożaru był tak wcześnie dostrzeżony, że mógł być ugaszony kilkoma wiadrami wody. Jednak kiedy „wolna córka natury kroczyła własnymi ścieżkami”, Byczynianie musieli ustąpić „straszliwej mocy bogów.”
Dokumenty z lat 1407 i 1512 przekazują nam wiadomości o wielkich przypadkach pożarów w naszym rodzimym mieście. W tym okresie na pewno nie były one pierwsze i też nie jedyne. Nie dowiadujemy się jednak, jakie przybierały rozmiary. Tylko na podstawie faktów możemy wnioskować, że musiały być one wielkie, gdyż w obu przypadkach nastąpiło podjęcie działań ze strony książąt i być może (tak też przyjmuje Koelling) na początku XV stulecia spaliło się całe miasto. Wg Zimmermanna, Fischera i Pohla Byczyna zupełnie spłonęła w 1563 r.
Wtedy odbudowa szła szybciej niż dzisiaj, ponieważ przy prymitywnym sposobie budowy średniowiecznych domów i przy takim bogactwie drewna można było w ciągu roku miasto od nowa postawić. By zapobiec stosunkowo częstym pożarom sięgnięto po różne środki. W czasach, gdy ogień podtrzymywano w piecu dzień i noc, system kar był niezbędny. Gdy czasem płomień wygasł, trzeba go było pożyczyć od sąsiada. Oczywiście te uciążliwości znacznie podwyższały ryzyko pożaru, zatem wartę na wieżach miasta i murach przekazywano tylko odpowiedzialnym ludziom, którzy po zamknięciu bram i furt musieli dokładnie patrzeć, czy nie ma „niebezpieczeństwa od ognia i wrogów.”
Powstał projekt przepisów przeciwpożarowych, miasto podzielono na okręgi i do każdego przydzielono jednego starszego cechu, który regularnie przeglądał domowe paleniska. Również książę Jerzy II pochylił się szczególnie nad problemem pożarnictwa. Postanowił, by rada pilnie strzegła palenisk i przynajmniej co ćwierć roku je przeglądała. W każdym domu musiały być w pogotowiu haki ogniowe, drabiny i jedna beczka z wodą. Każdy browar musiał posiadać dwie dobre sikawki; domy słodowe, póki suszono, nie mogły pozostawać bez nadzoru. Też żaden przybysz bez uprzedniego meldunku w magistracie nie mógł uzyskać noclegu. Dziecko nie mogło być posłane po ogień. Jednak wszystkie te środki, mimo że były pieczołowicie przestrzegane, nie mogły zapobiec późniejszym pożarom.

Po bitwie pod Byczyną miasto zostało całkowicie splądrowane i spalone. Stało się to zimą podczas srogiego mrozu i obfitego śniegu. Ludziom zrabowano całe zapasy i bydło, więc bieda była okrutna i na długie lata został złamany hart ducha mieszkańców, a ich zdrowie podkopane. Kiedy więc w 1599 r. wybuchła ospa znalazła, niestety, wśród osłabionego, wygłodzonego ludu wiele bezbronnych ofiar. Jednak ta choroba była tylko zwiastunką straszliwej dżumy, która nawiedziła Byczynę w następnym roku. Przerażająca epidemia została przywleczona z Polski.
Dnia 27 lipca 1600 roku przybyło do Byczyny z Bolesławca trzech obcych: mężczyzna i dwoje dzieci. Nie wpuszczono ich jednak do miasta, ponieważ przyszli z „umieralni”. Byli marni i chorzy i zmarli następnego dnia przy stodołach „na powietrze” (dżumę). Zostali też w tym miejscu pogrzebani.
Wtedy też wygnano bez litości wszystkich obcych, którzy się znajdowali w murach miasta, więc pięć osób zmarło w miejskim lesie Kluczów. Jednak te wszystkie zabiegi nie pomogły. W wąskich zaułkach i podwórkach pełnych śmieci i brudu, bez światła i słońca, przywleczona zaraza znalazła pożądane pole bitwy, a źle odżywiona i przez wcześniejsze lata cierpień wyniszczona ludność stanowiła łatwą zdobycz. W sierpniu zmarło już 28 osób i wtedy, gdy epidemia „złapała grunt”, rozprzestrzeniła się z taką oszałamiającą szybkością, że we wrześniu jej ofiarą padły 143 osoby, a w październiku – 222.
Początkowo chorych trawiła powiązana z pluciem krwią gorączka uśmiercająca w trzecim dniu. W następnych miesiącach przy wysokiej gorączce ukazywały się guzy pod pachami i śmierć następowała w piątym dniu. Zarażenie odbywało nie tylko przez dotyk lub kontakt z zadżumionymi, lecz już przez ich oddech, nawet przez jedno spojrzenie.1
Jak przerażające warunki panowały w mieście opisano w „Historii Śląska” (Wrocław 1808 r.). Stosy zmarłych i chorych w okropnym stanie leżały przed sklepami, przy ławach chlebowych, przed domami, w zaułkach, na cmentarzu. Ludzie cierpiący z głodu i walczący ze śmiercią błąkali się po ulicach. Dzień i noc rozlegały się godne politowania płacze i jęki. Wielu z tych, którzy schronili się do piwnic, gdzie już wszyscy wymarli, tam kończyło swoje życie i było rozrywanych przez psy, a ich szczątki rozwlekane.
Również w następnym roku -1601 (wg Zimmermanna i Fischera) zarazie miało ulec jeszcze 500 osób. Dopiero wtedy wygasła ta straszna choroba. W 1602 zmarło tylko 19, a w1603 r. – 13 osób. Burmistrz Sebastian Gil, rektor Christophorus Süßenbach i jego małżonka (rodzice słynnego seniora Christophorusa Süßenbacha) również padli jej ofiarą. Jako ostatnia zmarła „służąca pana proboszcza.”
Ta epidemia była dla Byczyny ciężkim ciosem, który zmniejszył liczbę mieszkańców o więcej niż połowę i jej żywotność dotknął aż do rdzenia. Jednak i tym razem miasto nie pozwoliło się poskromić! Jak po ciężkim koszmarze ranne słońce z podwójnym pięknem rozświetla i rozprasza cienie nocy tak wstąpiła nowa odwaga życia, nowe poczucie siły w opustoszałe i wyludnione miasto. Wydaje nam się to dzisiaj prawie niemożliwe, z jaką energią reszta ludności, po tym, gdy niebezpieczne lata grozy zostały przezwyciężone, znów podjęła się zajęć i jak szybko po ciężkim ciosie losu Byczyna doszła do siebie.

Ale czara nieszczęśliwych przypadków jeszcze długo się nie wyczerpywała. Piętnaście lat po tym, gdy anioł dusiciel tak straszliwie grasował w Byczynie, znów wdarł się duży pożar, przemieniając pół miasta w popiół. Dnia 13 kwietnia 1617 r. spaliło się 65 domów.
Kilka lat później ponownie rozpoczęły się czasy strachu wojny trzydziestoletniej i sprowadziły na dno handel, rzemiosło, rolnictwo i hodowlę bydła, które dopiero niedawno w radosnej nadziei zaczęły się odradzać.
Już przed rozpoczęciem tej wojny pojawiła się niebezpieczna dla gospodarki drożyzna. Była ona skutkiem niecnego procederu monetarnego panującego głównie w latach 1621-1623. Zyskał on szczególnie sprzyjające warunki i rozwijał się po wybuchu wojny. Na rynku znalazł się lekki, mało wartościowy, częstokroć też fałszywy pieniądz. Przypadki oszustwa przy ważeniu, usuwanie pełnowartościowych monet przy płaceniu albo obcinanie brzegów było powszechne i wywołało ogólne zniechęcenie i niepewność w handlu i rzemiośle oraz ogromny wzrost cen. Jeden wół osiągał cenę 400 talarów, cielę – 22 talarów, a korzec zboża – 40.

I kiedy wreszcie minął ten długi okres strachu z jego plądrowaniami, kontrybucjami i pozostałymi ofiarami, a pojednawczy ton dzwonów pokoju dotarł do Byczyny, wydawało się wreszcie, że wszystkie udręki dobiegły końca i nastąpi również i dla naszego miasteczka czas niezakłóconego gospodarczego rozwoju. Ale nieszczęście kroczy szybko!
W roku 1654, kiedy nie były jeszcze zabliźnione rany długiego czasu wojny, znów spaliła się duża część miasta łącznie z ratuszem. W następnym roku dnia 21 maja 1655 te same prowizorycznie postawione domy ponownie stały się pastwą ognia. Spaliło się całe miasto prócz kościoła, szkoły i „kilku domów.”
By złagodzić tę przeraźliwą biedę, która w Byczynie nastała po tych dwóch tak szybko po sobie następujących pożarach, książę Jerzy II przyznał z książęcej izby rentowej 1000 talarów, polecił rozpisanie podatku książęcego i zorganizowanie zbiórki w księstwach wołowskim i oławskim. Miastu na dwa lata zostały darowane wszystkie czynsze i podatki, a pogorzelcom udostępniono miejski las.
Dopiero 50 lat później ratusz został całkowicie odbudowany, jednak przetrwał tylko 15 lat, bo dnia 01 listopada 1719 r. w dzień Wszystkich Świętych wypaliły się wszystkie domy w rynku w liczbie 12 wraz z ratuszem i siedmioma budami kramarskimi. W jednym z tych kramów u kuśnierza i zarazem winiarza Sebastiana Gladka wybuchł wczesnym rankiem pożar. Z taką szybkością się rozszerzył, że nie udało się uratować z ratusza cennych papierów i dokumentów. Również w w domu zwierzchnika kościoła Rothera spaliły się kościelne rachunki i hipoteki. Burmistrz Glaser stracił swój dom, a jego małżonka zadusiła się w piwnicy.

O tym pożarze przypomina pamiątkowa tablica, która po odrestaurowaniu wieży i ratusza została umieszczona nad drzwiami wejściowymi. Ufundował ją Adamus Quasius pastor od św. Bernardyna i proboszcz u Świętego Ducha we Wrocławiu, syn byczyńskiego tkacza Johanna Kwasa. Dedykacja mówi: „Memoriam curiae ac vicinae turris post incendium cal. Nov. MDCCXIX restauratae posteris hoc monumento commendavit sincerus patriae Bicinensis amator M. Adamus Quasius D.E. Wrat.” (Na pamiątkę odbudowy ratusza i sąsiedniej wieży po pożarze z 01 listopada 1719 r. tę pamiątkę funduje swemu rodzinnemu miastu Byczyna szczery mecenas M. Adamus Quasius).
Niemiecka inskrypcja herbu brzmi: „Sub auspiciis Jahweh (Jehova) vivat vincat Carolus VI. Sub utriusque tutela floreat crescat Bicinum.” (Pod ochroną Boga żyje zwycięzca Carol VI. Pod opieką obu kwitnie i rośnie Byczyna.) Wieniec promienisty z imieniem Jehowa symbolizuje majestat Boży, orzeł – władcę, herb – miasto rodzinne.

Największy pożar, który nawiedził Byczynę od czasu spopielenia po Bitwie, jest równocześnie ostatnim, który ją dotknął. Potężny pożar z 13 lipca 1757 r. zniszczył prawie całe miasto. Po tym strasznym nieszczęściu opisanym szczegółowo w II tomie „Bilder…” („Obrazy” – przyp. tłum.) piękna i jasna Byczyna odrodziła się z popiołów. Zamiast powszechnie dotąd budowanych domów z drewna i gliny otrzymała wyłącznie masywne budynki i to w czasie, gdy inne podobne miasteczka nie mogły nawet marzyć o wznoszeniu budowli z cegieł i kamieni. Tym okolicznościom należy też przypisać fakt, że miasto Byczyna od co najmniej 170 lat nie zostało nawiedzone przez warty wzmianki pożar.

 

Przypisy autora:
1.Udokumentowana historia i opis Śląska w listach. Wrocław 1781

 

Tłumaczenie: Elżbieta Bereska
Opracowanie: Anna Bereska – Trybuś

Możliwość komentowania została wyłączona.