Po najeździe Mongołów (1241 r.)
Nach dem Mongolensturm (1241.)
O.F. Glauer,Wie’s daheim einst war. Bilder aus der Vergangenheit der Stadt Pitschen von Otto Fritz Glauer,
Kreuzburg O.S., 1928.
Źródło: Opolska Biblioteka Cyfrowa
Pewnego spokojnego dnia przedwiośnia roku 1241 w późnych godzinach wieczornych zjawiło się dwóch jeźdźców na placu targowym w Byczynie. Zgrzani, zakurzeni i przemęczeni, na zgonionych, pianą pokrytych koniach. Przynieśli straszliwą wieść o dzikich hordach Mongołów / Tatarów1, które spustoszyły szerokie przestrzenie Rosji i Polski i teraz, niepowstrzymanie, niosąc śmierć i zniszczenie, zbliżają się ku granicom Śląska. Przekazywane wiadomości o okropnościach dokonywanych przez te azjatyckie chmary jeździeckie dotarły wprawdzie już do Byczyny, lecz nikt nie przewidział bezpośredniej bliskości niebezpieczeństwa.
Pełni strachu oniemiali mężczyźni i lamentujące kobiety otoczyli obu uciekinierów. Ale Friedrich – wójt i sędzia – wniósł wkrótce porządek w podniecony tłum wypełniający targowisko. Jego spokojny, klarowny rozkazujący głos roznosił się daleko po placu. Kobiety musiały spakować żywność, zaopatrzyć dzieci i związać w tobołki płaszcze, koce oraz nakrycia. Mężczyźni w pośpiechu obciągali swoje drewniane wozy, ładowali zapasy, siodłali konie, zaganiali bydło i zaopatrywali się w broń. Wiedzieli wszyscy dobrze, że to małe graniczne miasto, mimo wałów i palisad nie mogło stawić oporu temu potężnemu wrogowi i jedynym możliwym ratunkiem była jak najszybsza ucieczka do przesieki.
Jednak niebezpieczeństwo szczęśliwie minęło, choć przeciągały pojedyncze wrogie patrole wzdłuż wschodniego brzegu rzeki granicznej, by wypatrzyć dogodne przejście. Ale bagna Prosny po roztopach tej wiosny były nie do pokonania, a za nimi stała milcząca i czuwająca, niesamowita i groźna przesieka, skrywając w swym łonie nieznane niebezpieczeństwa czyhające na te zuchwałe hordy najeźdźców.
Pociągnęli oni dalej na południe, sforsowali granicę od południowego wschodu, przebyli dolną Odrę, złamali opór warowni Opole i wkrótce stali pod Wrocławiem. Wrocławianie uciekli na Wyspę Piaskową i oddali opuszczone miasto żywiołowi ognia. Spalili też drewniany most na Odrze. Kobiety i dzieci schroniły się w katedrze i w kościele kolegialnym Na Piasku. Tak byli w stanie oprzeć się nacierającemu wrogowi.
I dalej gnała ta dzika chmara w kierunku Legnicy. Tu przeciwko nim wystąpił Henryk II. Polskie i niemieckie wojska ze śląskiej krainy, templariusze i joannici, obywatele i górnicy zgromadzili się pod jego dowództwem. Jednak liczebność wroga była za duża, chrześcijańscy wojowie rzucili się do ucieczki, ale tylko niewielu z nich uszło, a sam książę Henryk stracił życie. Jednak i Mongołowie odnieśli tak ciężkie straty, że nie odważyli się na dalszy marsz, lecz przez Jawor, Świdnicę i Nysę cofnęli się na Morawy.
Nieobliczalne nieszczęście dzięki ofiarności Ślązaków zostało odwrócone od Niemiec i całego Zachodu. Z napadu Mongołów niemieccy książęta wyciągnęli gorzką naukę. Zaczęto sobie uzmysławiać ogromne zasługi śląskiej armii dla pozostałych części Niemiec. Zrozumiano, że tylko przez planowane zasiedlenie niemieckiego wschodu, szczególnie przez założenie tam umocnionych miejscowości, będzie można w przyszłości zapobiec podobnym napadom rabunkowym. Zatem w całym kraju nastąpiło poruszenie. Tysiące Niemców przybyło teraz z zachodu aż do Bałtyku, docierając do Czech i Siedmiogrodu. Dla Śląska ćwierćwiecze od 1241do 1266 jest czasem powstania miast: Namysłów, Brzeg, Oleśnica, Kluczbork, Wołczyn.
Również dla Byczyny ten okres po napadzie Mongołów przyniósł napływ świeżej niemieckiej krwi. Rozpoczął się czas szybkiego i radosnego rozwoju tego miasteczka. Nowe budynki mieszkalne wystrzeliły jak grzyby po deszczu. Powstały ulice: Długa i Niska. Wielu Polaków opuściło swoje rozproszone tu i ówdzie chatki, wybudowało się po wschodniej stronie Byczyny i stworzyło Polskie Przedmieście. Wszędzie rozwijała się nauka i budziły aspiracje. Książę Henryk III z Wrocławia zatwierdził Byczynie przywileje przyznane przez jego dziadka. Dla wójta2 powstał okazały dom, wprawdzie nie był to pałac, gdyż był on zbudowany z cegieł i, jak wszystkie inne domy mieszkalne, przykryty słomą, mimo to wznosił się ponad nie jako największy i najelegantszy do czasu, aż zbudowany został ratusz – urząd miasta i sądu.
Kiedy pierwsi niemieccy osadnicy w Byczynie pełni energii zabrali się za zagospodarowywanie gruntów, a głównie uprawiali żyto, owies i proso, to wynikła konieczność uprawy jęczmienia. Niemcy poznali od Polaków met – rodzaj wina miodowego, z którym jednak nie potrafili się zaprzyjaźnić, więc zasiano też jęczmień, by móc warzyć piwo.
Wraz z rozwojem i wzrostem młodego miasta rozbudował się też stan rzemiosła: powstały ławy sprzedażne chleba, mięsa, towarów szewskich; został postawiony młyn słodowy i browar, otwarto nowe karczmy. Na środku rynku postawili kupcy swoje „budy z kramem” – osiem lub dziesięć drewnianych domków, w których oferowali nici, przyprawy, żelazo, drobne towary jedwabne, masło, ryby i orzechy. Inny rodzaj handlu w miasteczku był zabroniony, tylko dni targowe były wyjątkiem, wtedy cały handel był wolny.
Teraz miasto Byczyna zdobyło od księcia nieporównanie ważniejsze od prawa młynnego prawo przymusu drogowego i wraz z prawem milowym tworzyły znaczące źródło dochodów miasta. Dzięki przymusowi drogowemu Byczyna była uprawniona pobierać od wszystkich wozów cło drogowe i mostowe w wysokości jednego feniga za co, oczywiście, drogi i mosty musiały być remontowane i utrzymywane w dobrym stanie. Wszystkie wozy i dobra kupieckie przybywające ze wschodu lub zachodu, mijające tę miejscowość, były obłożone cłami przejezdnymi. Tym samym miasto stworzyło mieszkańcom duże udogodnienie w ruchu, ponieważ wpływy większych sum pozwoliły księciu zrezygnować z tak zwanego „cła pieszego” (niem. Fußzoll – przyp. tłum.), które dotąd było pobierane od wszystkich towarów noszonych i wożonych na wózkach. Wraz z prawem targowym Byczyna otrzymała też prawo milowe. W obrębie jednej mili od miasta nie wolno było uprawiać rzemiosła, warzyć piwa, otworzyć karczmy i założyć targu. Leżące w tym obrębie wioski musiały realizować swoje potrzeby w Byczynie.
Choć początkowo te dochody nie mogły być znaczące, to bardzo wzrastały wraz z rosnącym zniemczeniem okolicy przez zakładanie lub obdarowywanie wiosek niemieckim prawem na rzecz miasta Byczyna. I gdy skończyło się siedem wolnych lat, Byczynianie byli w stanie w terminie dostarczyć księciu ten pierwszy podatek za pola i domy, rzemiosło i warzenie piwa oraz targi.
Ściąganie książęcych podatków leżało w gestii wójta dziedzicznego, który ze swojej strony czerpał dochody z browaru, słodowni, ław chlebowych, rzeźniczych i szewskich. Posiadał też letni dom, za który nie musiał płacić podatku. Też wymiar sprawiedliwości i straż spoczywały w rękach wójta, bo prawo i administracja były początkowo w Byczynie, jak wtedy wszędzie, jeszcze nierozdzielone. Wójt dziedziczny był wtedy sędzią i burmistrzem w jednej osobie i sprawował sądy niskiego rzędu nie tylko dla miasta, ale też dla wszystkich wiosek należących do jego okręgu. Kto mieszkał w Byczynie lub w jej obrębie nie mógł być wezwany do żadnego innego sądu niż tylko do byczyńskiego sądu wójtowego, który składał się z wójta i siedmiu ławników (Schöffen3).
Wójt otrzymywał ze wszystkich spraw karnych trzeciego feniga. Prawo nad życiem i śmiercią – sądy wyższego rzędu – Byczyna uzyskała stosunkowo późno. Wójt dziedziczny miał również przywilej wolnego polowania i połowów oraz posiadał służbową ziemię jako własność zwolnioną z czynszu i lenna. Nie da się dokładnie ustalić obszaru tej dziedzicznej ziemi byczyńskiego wójta, wiemy tylko, że znajdowała się w Polanowicach. Wnioskując na podstawie innych miast, które zostały założone na podobnych warunkach jak Byczyna, można stwierdzić, że było to 16-17 łanów (425-450 hektarów, hektar = 1700-1800 morgów). Wszystkie te prawa określały dochody dziedzicznego wójta i nie ma się co dziwić, że wkrótce miasto dążyło do tego, by je przejąć, co też się później udało.
Tak wzrastała z roku na rok młoda wspólnota Byczyny. Stale rosła liczba mieszkańców i ten postawiony na placu kościelnym przed 15 laty prowizoryczny kościółek bardziej przypominający dużą szopę niż Dom Boży, i tylko krzyż na dachu i dzwoneczek wiszący na wysokiej poprzecznej belce przed wejściem o tym przypominały, już dawno okazał się za mały. Handel i rzemiosło rozkwitły i wszędzie zaowocowało błogosławieństwo niestrudzonej pracy. Mimo to niepokój i troska ciążyły na tej pełnej życia gminie. Zawsze w sercach jej członków tlił się strach przed przerażającym wrogiem. Wprawdzie tym razem Byczyna została zachowana od pożaru i dewastacji, ale wieść o straszliwych spustoszeniach dokonanych przez Mongołów na Dolnym Śląsku, niebezpieczeństwo bliskiej granicy, wreszcie niedostateczne umocnienia: wały i palisady budziły obawy mieszkańców, że przy powtórnym napadzie ze wschodu miasto nie oprze się nacierającemu wrogowi i wtedy długa dziesięcioletnia praca zostanie unicestwiona. Przykład Wrocławia uzmysłowił, co też ich miasteczku na wschodniej granicy jest niezbędne: mury i wieże oraz masywny Dom Boży. I dlatego przystąpili z podziwu godnym duchem przedsiębiorczości do budowy kościoła i obwarowań.
Przypisy autora
- Przez lud nazywani „Tartaren” od „Tartaros”- księcia podziemi z greckiej mitologii.
- Wójt, pochodzący od „advocatus” jest wówczas w niemieckich dokumentach nazywany „foyt”.
- „Schöffen” nazwane, ponieważ mieli to prawo „schaffen”= tworzyć.
Tłumaczenie: Elżbieta Bereska
Opracowanie: Anna Bereska – Trybuś