Wizyta w kościele w Byczynie

Z wizytą w ewangelickim kościele parafialnym w Byczynie, Górny Śląsk.

Eine Besuch der evangelischen Pfarrkirche zu Pitschen Os.

 Od K. Fleijcher, Kluczbork, Górny Śląsk.
Heimatkalender des Kreises Kreuzburg Os. 1931, str. 72 – 77

Publikacja została pobrana ze stron Śląskiej Biblioteki Cyfrowej.

Dokument 1

Dokument 2

Dokument 3

Dokument 4

Dokument 5

 

 

 

 

 

 

 

Pewnego pięknego majowego dnia pociąg wahadłowy relacji Kluczbork-Kostów wiózł mnie po ruchliwej niegdyś poznańskiej linii kolejowej w północno-wschodnim zakątku naszej ojczystej prowincji Górnego Śląska. Celem mojej wiosennej podróży przez najbliższą ojczyznę było nasze kochane stare miasteczko – Byczyna.

Już z daleka witały mnie wzniesione powyżej grzbietów górnośląskiej wyżyny liczne wieże tego małego granicznego miasteczka. Skupione na wąskiej przestrzeni wyciągały ciekawie swoje dumne głowy w prawie przezroczystym powietrzu gorącego popołudnia. Najpotężniejsza wśród nich należała do najszacowniejszego ewangelickiego kościoła parafialnego. Dziś jej poświęcone były moje odwiedziny.

Ja jednak nie natychmiast udałem się ku wyznaczonemu celowi, lecz moje pierwsze kroki skierowałem przez szacowną i bogatą willową ulicę Dworcową na lewo, na wzniesienie ulicy, która prowadzi na Gołkowice i dalej – na nową polską granicę. Na wysokości nowego cmentarza zatrzymałem się. Ponownie, jak już często wcześniej, rozkoszowałem się pejzażem tego starego miasteczka. I znów była to wielka radość dla mojego łaknącego piękna oka, pochłaniać w całości malarski i poetycki urok tego średniowiecznego miasteczka. Poprzez morze zieleni i kwitnących drzew płynęła ku mnie czerwień licznych ceglanych dachów. Otoczone starym, jeszcze mocny murem leżało przed moimi stopami Górnośląskie “Rothenburg”*.

Niemal zbyt wyzywająco i dumnie górują masywne ceglane wieże pośród tej słodkiej idylli. Niekończące się, łany zbóż, które w zamglonej dali spokojnie zamykają widnokrąg, przyczyniają się do wrażenia uśpienia linii horyzontu. Nie docierały do mnie żadne odgłosy. Sielanka śniła swój bajkowy sen. „Żywy model niemieckiej budowy miast” śnił o “mądrym olbrzymim chłopczyku, który je zbudował ze swoich klocków.” Długo ten obraz pozostawał żywy w mojej pamięci.

Ociągając się, opuściłem pagórek i skierowałem moje kroki wąską ścieżką przez pola i ogródki w dół, do byłej fosy. Z krzaków pomimo godziny popołudniowej dochodził ptasi świergot. Z ceglanej ściany starego wiejskiego muru zwisała świeża, delikatna paproć. W fosie pod murem przemykały zwinne pstrągi spłoszone moim cieniem.

I wtenczas stanąłem w cieniu wysokich drzew nad parafialnym stawem, w którego wodzie odbijał się obraz okazałej katedry świętego Mikołaja. Stopnie prowadziły mnie wyżej przez wyłom w murze na plac kościelny. Przede mną wznosiła się potężna aż do nieba ceglana budowla. Byłem u celu, ponieważ ta świątynia ze swoją zmieniającą się historią i wieloma osobliwościami znalazła się znów w centrum mojego zainteresowania. Teraz ma być również przedmiotem moich kolejnych badań.

Wielkość, piękno i trwałość są zewnętrznymi oznakami byczyńskiego kościoła parafialnego i ta budowla z dawnych czasów nie chce pod żadnym względem przystawać do otaczającej ją dzielnicy. Dlatego nasuwa się pierwsze pytanie, co naszych przodków skłoniło, aby stawiać tak okazały i piękny budynek.

Otto Fritz Glauer w swoim najnowszym dziele “Jak było w domu” (“Wie’s daheim war”) podaje kilka przyczyn. Po pierwsze, mogła to być duma i pewność siebie frankońskich i turyńskich osadników, którzy wspominali wspaniałe katedry w swojej starej ojczyźnie i na skraju przesieki (“Grenzwaldes”) nie chcieli z nich rezygnować.

Istniały też praktyczne powody. Byczyna nie miała, jak inne miasta w naszej ojczyźnie, obronnego zamku, który mógłby w wojennych czasach oferować mieszkańcom bezpieczne schronienie. Dlatego zbudowano dom boży jako “kościół obronny”, podobny do Kościoła  św. Jana w Paczkowie. Takich obronnych kościołów, według podań zmarłej rodzimej pisarki Elizabeth Grabowski, znajduje się  na Śląsku i w Czechach cały szereg.

Wreszcie ta potężna budowla jest wyrazem samotności byczyńskich mieszkańców już we wcześniejszym stuleciu. “Mieli też nasi przodkowie nieskończenie wiele czasu, nie znali jeszcze nieustannie nerwowej gonitwy dzisiejszego życia doby industrializacji. Mogli z miłością i spokojem zagłębiać się w swoją pracę i tak rosła przepiękna katedra na słowiańskim wschodzie jako znak niemieckiej pracowitości i wiary”. (Glauer)

Na pytanie, kiedy ten kościół powstał, nie istnieje żadna wiarygodna odpowiedź. Należy jednak założyć, że został zbudowany wkrótce po napadzie Mongołów, między 1242 – 1250 rokiem. Dzisiejszej wielkości na pewno wtedy jeszcze nie uzyskał. Można również przyjąć, że pierwsze założenia w wielu podstawowych formach były podobne do dzisiejszych. Nawa krzyżowa i nawy boczne zostały dołączone dopiero później.

Oczywiście, był przy kościele cmentarz otoczony specjalnym murem, który mieszkańcom w czasach wojennych również dawał ochronę. Ten mur stał przez 600 lat, dopiero w 1842 roku został rozebrany. Od 1750 roku już nie urządzano pochówków na starym cmentarzu. Zmarli znaleźli nowe miejsce spoczynku na cmentarzu świętej Jadwigi.

Tam, gdzie kiedyś szumiały cmentarne lipy, jest dzisiaj wyłożony kamieniami pusty plac, który  okazałej budowli  dostarcza otwartej przestrzeni.

Jeśli wejdziemy teraz do tej świątyni przez najczęściej otwartą w ciągu dnia bramę po północnej stronie, ogarnie nas półmrok i przyjemny chłód ceglanej gotyckiej budowli. Na wschód usytuowany chór jest typowy dla wnętrz katolickich kościołów.

Początkowo kościół był poświęcony apostołowi Piotrowi. Dopiero później obrano za patrona świętego Mikołaja. Jeszcze dziś istnieje określenie “ad St. Nikolaum”. Również pieczęć kościelna  z nagłówkiem “Sigillum ecclesiae par Bicinensis” zawiera obraz zyniącego cuda biskupa z Myry z trzema bryłkami złota i pastorałem. Naturalnie, figura świętego patrona stała na ołtarzu głównym między figurami Matki Boskiej i Marii Magdaleny. Stała tu jeszcze wtedy, gdy kościół od dłuższego czasu był już ewangelicki. Dopiero przy renowacji w roku 1886 została usunięta. Dzisiaj znalazła swoje miejsce w zakrystii. W 1925 roku została zaprezentowana na wystawie ojczyźnianej w Kluczborku. W następnych latach można ją było oglądać na wystawie sztuki kościelnej we Wrocławiu. Znawcy i fachowcy określają “posąg Mikołaja” jako  godną uwagi i cenną pracę snycerską minionych dni.

Po renowacji w latach 1790–1791 i 1886–1888 zostało zachowanych mało dzieł sztuki. Między nimi jedna cenna figura Chrystusa zajmuje poczesne miejsce. Mimo kilku uszkodzeń w burzliwych latach wojennych została ocalona, ale aż do dzisiejszego roku schowana za nowoczesnym ołtarzem przed wzrokiem zwiedzających kościół  jako “zbyt surowa”. Dr K. mówi o niej dalej: “To bardzo duża figura, która w swoim krwawiącym natręctwie przypomina Grünewalda**. Należy ona bezsprzecznie do najlepszych późnogotyckich rzeźb Śląska. Prawdopodobnie pochodzi z krakowskiej szkoły rzeźbiarskiej będącej pod wpływem norymberskim i mogła powstać gdzieś około 1530 roku”. Byczyński rodzimy pisarz O. F. Glauer opisuje wartość tego działa następującymi słowami: “Ta postać cierpiącego Syna Bożego i rysy jego opuszczonej głowy są szlachetne i uroczyste. Tam nie ma nic z utrzymanego w lekkości rzymskiego lub greckiego stylu odlewu z brązu, które tak często spotykamy w kościołach. Tu jest prawdziwa sztuka ludowa, która nie zważa na gładkość figur i twarzy. Ale akurat w tej prostej sile obrazowania leży jej głęboki wyraz”. Wydaje się, że po tych uwagach pomyślano o wyeksponowaniu figury Chrystusa, bo latem 1930 roku znalazła ona godne miejsce w kościele, a mianowicie na dużej ścianie południowej nawy krzyżowej.

Mniej do dzieł sztuki, jak więcej do osobliwości kościoła należy zaliczyć epitafium pierwszego ewangelickiego duchownego miasta Byczyny. Jest to olejny obraz, który przedstawia chrzest Jezusa w Jordanie. Ta prosta drewniana tablica na czole zawiera następującą inskrypcję: “Epitafium zmarłego Pana Alberta Opala 1544–66 pierwszego ewangelickiego pastora tego kościoła, który jeszcze nosi ślady plądrowania przez Polaków i Tatarów z roku 1588”. Według tego epitafium rok 1544 jest powszechnie uznany za rok wprowadzenia reformacji Byczynie, chociaż jeszcze są wymieniane i inne daty.

Dalsze historycznie ważne daty są umieszczone w stallach w prezbiterium. W latach 1694 – 1707 byczyński kościół był po raz ostatni w rękach katolików. Całkiem ładnie odznaczają się malowidła na ścianach dookoła ołtarza, które przedstawiają na obrazach osoby związane z historią kościoła i jego nową nauką.

Jak większość kościołów byczyński kościół parafialny służył też jako miejsce pochówku dla wysoko postawionych i zasłużonych osobistości. Przechowuje od dwóch wieków pod posadzką ołtarza zwłoki księcia Maximiliana, który brał udział w walkach króla szwedzkiego Karola VII. W Polsce, w bitwie pod Połtawą został ranny i wzięty do niewoli. Trzy miesiące po bitwie, mając dopiero 17 lat, książę zmarł 25.09.1709 roku w Dubnie, w Polsce (obecnie Ukraina). Na życzenie swojej matki miał być pochowany na niemieckiej ziemi. Z tego powodu sprowadzono zwłoki do niemieckiego miasta granicznego Byczyny i pochowano tutaj w kościele parafialnym. Jednak szybko zapomniano o grobie księcia. Dopiero podczas badań, które na polecenie króla szwedzkiego zostały podjęte, znaleziono grób pod głównym ołtarzem. W roku 1923, w obecności szwedzkich osobistości wojskowych odbyły się uroczystości upamiętniające, podczas których odsłonięto tablicę  pamiątkową,   wmurowaną po prawej stronie za ołtarzem. Jeszcze dzisiaj są na niej wyblakłe wieńce dębowe i szwedzkie kolory narodowe: żółty i niebieski.

Zanim się pożegnamy z kościołem wspomnijmy jeszcze o jednym pięknym zwyczaju, który się w Byczynie upowszechnił. Każdego roku w czasie dożynek ozdabia się kwiatami oraz obkłada owocami ogrodowymi i plonami rolnymi chrzcielnicę, klęcznik i stalle w prezbiterium. Malowniczość i zmysłowość tego obyczaju byłaby warta naśladowania również w innych miejscowościach.

Dumna budowla minionych czasów ze swoimi dziełami sztuki i osobliwościami przemówiła do nas i na jakiś czas nas zafascynowała. Również kronikarz został dopuszczony do głosu. Wiele jednak pozostanie tajemnicą. “Gdyby kamienie i cegły potrafiły mówić, toby o zmieniających się losach tej budowli o wiele lepiej poinformowały niż relacje współczesnych”. Niemniej jednak stoi wytrwale: “Ten piękny kościół jeszcze dziś daje świadectwo niesłabnącej mocy, ofiarnej wiary i pobożnego zachwytu naszych przodków” (Glauer)

 Przypisy
*  Rothenburg – urokliwe miasteczko w Bawarii
**  Grünewald Matthias – renesansowy malarz niemiecki

Tłumaczenie: Elżbieta Bereska
Opracowanie i przypisy: Piotr Górok, Anna Bereska – Trybuś

Możliwość komentowania została wyłączona.