Wojna trzydziestoletnia

Cierpienie miasta w czasie wojny trzydziestoletniej (1618-1648)

Leiden der Stadt im dreitzigjӓhrigen Kriege (1618-1648)

O. F. Glauer, Wie’s daheim einst war. Bilder aus der Vergangenheit der Stadt Pitschen von Otto Fritz Glauer,
Kreuzburg O.S.,1928.

Źródło: Opolska Biblioteka Cyfrowa

 

Dokument 1

Dokument 2

Dokument 3

Dokument 4

Dokument 5

 


 

Początkowo Byczyna nie była dotknięta tymi straszliwymi cierpieniami będącymi wynikiem wojny trzydziestoletniej,  natomiast odczuwano strach, który wiąże się z odległym konfliktem.

Najpierw dał o sobie znać ogólny nieporządek i niepewność z powodu nagłego obniżenia wartości pieniądza. Jeszcze wojenny płomień nie dosięgnął Byczyny, kiedy dzikie poczynania, „Kipper und Wipper”1*, niezadowolenie, nienawiść, oburzenie, głód, bieda i żebractwo rzuciły się na to spokojne miasteczko i pogrzebały dobrobyt i obyczajność.

Zjawili się tu nagle drobni waluciarze i wykupywali od ślepo ufających im mieszkańców odłożone na czarną godzinę talary w dobrym srebrze. Płacili ośmio- lub dziesięciokrotnie i wyprowadzili to piękne, ciężkie srebro, zostawiając najróżniejsze mało wartościowe2, zbyt lekkie monety z fałszywymi pieczęciami. Trzy długie lata trwała ta nędzna gospodarka finansowa, która zniszczyła oszczędności zwykłego człowieka, a mieszkańców i wiejską ludność gwałtownie wytrąciła z dotychczasowego trybu życia.

To był pierwszy ze złych duchów, którego wojna przysłała do tego spokojnego i pracowitego byczyńskiego ludu, by przyzwyczaić go do cierpień i zbrodni, mających wkrótce spaść na to miasteczko.3

 

Zaledwie rok później w 1626 r. przebiły się fale wojennego huraganu na prawą stronę Odry i przyniosły brzeskiej krainie wojenną biedę i nędzę. Księstwo wprawdzie ciągle jeszcze bez szwanku w stosunku do tego, co pozostałe części Śląska musiały wycierpieć, teraz jednak przez okupacje, kontrybucje i plądrowania doświadczyło okrutnych skutków wojny. A na Byczynę, która jeszcze krwawiła z ran zadanych przez bitwę i zarazę oddziaływały w szczególnie tragiczny sposób kolejne lata cierpień. Głównie trzy lata z owego czasu strachu są w historii miasta zaznaczone krwawymi literami: 1627, 1634 i 1643.

 

W styczniu 1627 r. duńskie oddziały z Głubczyc przeprawiły się przez Odrę, uczyniły wypad do Kluczborka i wypaliły okoliczne wioski. Jeden oddział tych duńskich najemników dotarł do Byczyny, w której szukała schronienia szlachta wypędzona ze swych rycerskich siedzib wraz z całym dobytkiem. Duńczycy, zapewniwszy, że są „cesarscy”, wymusili wejście do miasta i w przerażający sposób je splądrowali. W księgach kościelnych 16 stycznia jest określony szczególnie: „funestissima dies”, czyli najzgubniejszy, śmiertelny dzień dla Byczyny. Szesnaście osób w mieście i sześć w Jaśkowicach straciło życie w tym nieszczęsnym dniu. Wg innych źródeł4 zostało w tym samym dniu nawet „120 mieszczan i chłopów z Byczyny zabitych w ciągu pół godziny i 20 bardzo rannych.” Ta szukająca schronienia w mieście szlachta musiała się wykupić za 200 talarów.

Teraz wprawdzie nastąpił na kilka lat spokój i miasto mogłoby, jak już niejedno, również i to nieszczęście przetrzymać, nie wpadając w ruinę, gdyby napady, udręki i plądrowania się nie powtórzyły.

 

Podczas całego 1633 r. księstwo brzeskie było areną mniejszej wojny. Sojusznicy sił zbrojnych władz protestanckich byli panami kraju po prawej stronie Odry, okupowali Brzeg i sięgali na wschód aż do Byczyny. Południową częścią władali „cesarscy” i żadna z tych partii nie była dość mocna, by drugą pokonać.

Aby zemścić się za zajęcie Brzegu, cesarscy i saksońscy najemnicy wdarli się na zajęty przez sojuszników teren i napadli Kluczbork i Byczynę. Jednak miasto było na ten atak przygotowane. Było ono przecież twierdzą, choć nie taką w dzisiejszym rozumieniu. Jednak jego mury były mocne, jego mieszkańcy odpowiedzialni, uliczki prowadzące od bram do środka wąskie i łatwe do obrony, więc też dużej armii było w stanie jakiś czas dać opór.  Zatem kiedy wartownicy na wieżach zasygnalizowali, że widoczne są w oddali nadciągające oddziały, prędko zabarykadowano bramy, zdolni do obrony mieszkańcy przydzieleni [na stanowiska], tych trochę wartościowych rzeczy, pieniędzy i żywność  przeniesiono do bezpiecznych schowków i podjęto wszystkie środki, by te obce wojsko odpowiednio przyjąć. Wrogowie byli jednak świadomi, że Byczyna niełatwo da się wziąć  siłą, więc zapewnili, że zadowolą się kwaterunkiem i żywnością, i ostatecznie doprowadzili do otwarcia bram.

Swoją łatwowierność miasto musiało srodze odpokutować, bo obietnic nie dotrzymano. Ledwo w murach znalazło się zdziczałe przez krew i bitwy wojsko, dopuściło się różnego rodzaju gwałtów i okrucieństw. Żołnierze wdarli się do domów, do piwnic, na poddasza i do chlewów, przetrząsnęli wszystkie kryjówki, brali, co tylko wpadło im w ręce, zarekwirowali bydło i zapasy paszy, dręczyli mieszkańców, gdy ci mówili, że już więcej  nic nie mają.

 

Gdy te dzikie bandy w końcu Byczynę opuściły, został udręczony, pozbawiony nadziei i wyczerpany lud. Zaś nowa zaraza, która wkrótce po tym wybuchła, zażądała wielu ofiar i liczba mieszkańców spadła o połowę. Już nikt nie uprawiał pól. Gdzie przedtem śmiejące się łąki i kwitnące zasiewy radowały serce, rozprzestrzeniły się teraz pustkowia obrosłe chwastami i dzikimi krzewami. W mieście nie było „nic do gryzienia, nic do skubania”. Ale kielich cierpienia jeszcze się nie wyczerpał.

Minęło kilka lat. Wojenna furia szalała dalej. Wszędzie panowała bezgraniczna nędza. Pojedyncze miejscowości, o które wojna tylko raz się otarła, mogły się może znów podnieść, jednak najgorsza była druga i trzecia powtórka starego cierpienia, która wciąż na nowo niszczyła to, co starano się odbudować.

 

Byczyna miała osiem lat spokoju, jeśli życie pełne niepewności i męki można w ogóle tak nazwać. W oborach stało znów trochę bydła wprawdzie źle odżywionego na lichej paszy, ale zawsze był to początek powolnego wzrostu. Na pojedynczych polach pług zaczął swoją pracę, młyny mieliły lichą mąkę i nawet miejski browar rozpoczął swą działalność. Wtedy przeznaczenie po raz trzeci zawisło nad miastem.

 

Dnia 17 lutego 1643 r. rano o godz. 5.00 wartownicy wieży5 nagle wszczęli alarm i obudzili mieszkańców z ich letargicznego snu. To było straszne przebudzenie! Gęsta ciemność spowijała miasto, ale wkrótce rozjaśniła się blaskiem pochodni nacierających oddziałów. Były to trzy lub cztery szwedzkie kohorty6, które idąc z Opola, napadły na Byczynę. Nikt nie myślał o obronie  –  za bardzo siły mieszkańców były  wyczerpane i hart ducha już dawno złamany; oprócz swego nędznego życia nie mieli nic więcej do stracenia. Wszystkie ulice i zaułki były pełne jeźdźców i koni. Szwedzi zażądali ciężkich kontrybucji wojennych i grozili plądrowaniem i ogniem. Ale spustoszenie okolicy się zemściło. Miasto nie miało już nic do zaoferowania, wszystko, co było, już dawno zostało skonfiskowane. Podpułkownik Bock ściągnął całe podatki piwne i cła jako dochody wojskowe i groził ogniem i mieczem. Ostatnie bydło zabrano z obór, ostatnią paszę wyniesiono z komór. Mieszkańcy musieli jeźdźcom karmić konie, a żołnierzom w młynie wymierzyć mąkę. Gdzie jeszcze znalazł się jakiś drobniak, został zabrany właścicielowi. Mężczyzn okrutnie bito, wielu straciło życie, a ich ciała wrzucono do stawu, pozostałych wzięto w niewolę, rozebrano i tylko w koszulach, w czasie ostrej zimy, popędzono do Opola.

Po wycofaniu się Szwedów miasto trwało w tępym otumanieniu, pozbawiono go ostatnich sił -ludzie stracili wszystko. Tylko złe, najgorsze przyzwyczajenia, nałogi i choroby brały górę.

 

Wreszcie nastał ten wielki pokój. Ale on przychodził powoli jak uzdrowienie po jakieś wyczerpującej chorobie i nie przyniósł ani spokoju, ani radości. Warunki życia w mieście były fatalne. Pokolenie wojny, mordu, rabunków, ognia i krwi wywołało śmiertelny kryzys. Totalnie zaniedbane łąki, rowy i rzeczki czekały na oczyszczenie. Stawy i ich jazy, zapory na Prośnie były zniszczone. Młyny, piekarnia, browar- zdewastowane. Mieszkańcy – zdziesiątkowani. Poniesiono olbrzymie straty w zwierzętach pociągowych i żywym inwentarzu. Wartość działek spadła do dziesiątej części ich poprzedniej wartości. Wiele gospodarstw było zniszczonych lub opuszczonych. Do tych pustych obejść wprowadzili się Polacy. W związku ze śmiercią jednego z małżonków małżeństwa były masowo rozwiązywane. Obyczaje się rozluźniły. Zachwiane zostało poczucie bezpieczeństwa, a ludzie byli u kresu wytrzymałości. Życie gospodarcze i rodzinne osiągnęło zastraszająco niski poziom.  Zupełnie zamarła wymiana towarów na wschód i zachód. Doszło do tego, że po zawarciu pokoju w całym rejonie roiło się od band zwolnionych z wojska pachołków ze swoimi dziewkami, rabusiów i żebraków, przez których na ulicach robiło się niebezpieczne lub którzy się na siłę dokwaterowywali.7   Zostały rozpisane podatki wojenne, które dla miasta okazały się horrendalne. Dlatego też lata powojenne były czasem niewyobrażalnie głębokiego cierpienia.

 

Wraz z wojną trzydziestoletnią rozpoczął się dla Byczyny okres nieprzerwanego upadku. Miasto zostało w swoim rozwoju cofnięte o wiele lat. Ale jednak te długie cierpienia nie zdołały całkowicie pogrzebać jego mocy. Już za czasów piastowskich zaznaczył się powolny rozkwit gospodarczy. Wprawdzie jeszcze 14 lat po pokoju westfalskim miało 1818 talarów długu, ale już 14 lat później było w stanie okolicznym właścicielom rycerskich posiadłości pożyczyć sumę 1150 talarów.

Sytuacja gospodarcza przy przejściu pod habsburską koronę była stosunkowo korzystna.  Jednak dopiero, gdy do Byczyny zawitał pruski orzeł i błysk chwały wielkiego króla ją ożywił i inspirująco nasłonecznił, to znów wzrastały długo zahamowane siły witalne tego małego granicznego miasteczka, nastąpiło ożywienie handlu i gospodarki, odczuwalnie wzrósł dobrobyt miasta i jego radośnie pracowitych mieszkańców, a miejskie finanse wkrótce wzmocnione i uporządkowane do tego stopnia, że miasto znalazło się w tak szczęśliwym położeniu, że nie  było skazane na gminne podatki.

 

 

Przypisy autora

  1. Kippen:podsunąć zły pieniądz, wippen- zrzucić z wagi dobry pieniądz.
  2. Również w Kluczborku powstała mennica, lecz po półtorarocznym istnieniu (1622) została rozwiązana.
  3. Gustaw Freytag, Obrazki etc. III s.150 ff.
  4. Czasopismo stowarzyszenia dla historii i starożytności Śląska 13,1.
  5. Na ścianach izby wieży wartowniczej Bramy Polskiej znajdują się dzisiaj jeszcze wyryte nazwiska, prawdopodobnie wartowników z 1673 r.: Paulus Cichos, Georik Gnilka, Melchior Ekiert, Adamus Sliczky.
  6. Jedna (rzymska) kohorta = 500 mężczyzn. Jeśli tę liczbę chce się tu przyjąć, to była to zgraja licząca 1500 do 2000 mężczyzn.
  7. Gustaw Freytag Obrazy itp. III str. 224.

 

Przypisy tłumacza 

*Kipper und Wipper (właściwie niem. Kipper – und Wipperzeit) – nazwa kryzysu finansowego na początku wojny trzydziestoletniej (za en.wikipedia.org)

 

Tłumaczenie: Elżbieta Bereska

Opracowanie: Anna Bereska – Trybuś

Możliwość komentowania została wyłączona.