„Złoty Orzeł”
„Der Goldene Adler”
O.F. Glauer,Wie’s daheim einst war. Bilder aus der Vergangenheit der Stadt Pitschen von Otto Fritz Glauer,
Kreuzburg O.S., 1928.
Źródło: Opolska Biblioteka Cyfrowa.
W miejscu, gdzie dziś mieści się hotel „Pod Złotym Orłem”, jeszcze przed stu laty znajdowały się miejskie ławy rzeźnicze.
Już wcześniej wspomniano1, że w średniowieczu każde rzemiosło miało swój własny zaułek „bo razem mieszkali, by jedno rzemiosło nie przeszkadzało drugiemu”. W Byczynie jeszcze dziś2 od Rynku odchodzą trzy zaułki, które prowadzą na południe, a ich nazwy wywodzą się od rzemiosł, które tam praktykowano: Garncarski, Rzeźniczy i Szewski. Zaułek Rzeźniczy ze sklepami rzeźników z Byczyny istniał wcześniej niż zaułek z północnej strony Rynku i był otwarty – niezadaszony. Tamże gęsto i ciasno obok siebie sklep stał przy sklepie, a w nich byczyńscy rzeźnicy wystawiali na niskich stołach i ławach towar na sprzedaż. Dlatego sklepy te nosiły nazwę: „ławy mięsne”. W owych czasach byczyńscy rzeźnicy prowadzili jeszcze gospodarstwa rolne i zajmowali się hodowlą zwierząt, gdyż bez tych ubocznych zajęć trudno byłoby im się utrzymać, ponieważ znaczna część ludności w ogóle nie jadła mięsa albo w bardzo ograniczonych ilościach.
Powolutku, gdy zaczęło wzrastać spożycie mięsa, wzrastała tym samym liczba samodzielnych rzeźników, którzy się wtedy łączyli w cechy lub gildie. Oczywiście pierwotne dokumenty z zapisami przywilejów tych stowarzyszeń już nie istnieją, wiemy jednak, że już w XIV w. był w Byczynie cech rzeźniczy, a więc także ławy rzeźnicze. Podczas pożaru po bitwie pod Byczyną został również zniszczony dokument potwierdzający te przywileje przez księcia Jerzego II3. W związku z tym, że z czasem do tych praw określających przywileje wkradły się różne nieprawidłowości, w roku 1651 nastąpiło nowe ukonstytuowanie rzemiosła rzeźniczego w Byczynie przez książąt Jerzego i Chrystiana4, po czym ustanowiono 12 ław dla cechu.
W owym czasie usamodzielnienie się było bardzo trudne dla rzeźnika. Mógł być przyjęty do cechu tylko wówczas, gdy posiadał ławę mięsną, jednak zdobycie takowej było bardzo drogie. Cech też niebotycznie podwyższył opłatę wstępną, którą podajemy jako 100 talarów, chyba jednak i ta suma nie była tą najwyższą. Oczywiście, cech wskutek przywilejów danych mu od księcia przedstawiał też pewną korporacyjną siłę, z którą radzie miasta trudno było walczyć, np. czasem panowie rzeźnicy dbali o własne korzyści bardziej niż powinni.
W Byczynie było więc 12 rzeźników cechowych, mianowicie 11 majstrów i jedna wdowa po mistrzu, z czego wynika, że było też 12 ławek mięsnych. Za jedną ławkę mięsną trzeba było zapłacić do św. Marcina trzy wiadrunki5 ciężkiego srebra (21 marek). Statuty były bardzo rygorystyczne, kto np. nie był posłuszny cechowi, temu zamknięto „powiekę” (sklep z ławą mięsną). Prócz 12 mistrzów było jeszcze wówczas w Byczynie trzech rzeźników zaułkowych, którzy nie posiadali swoich ławek i tylko u mieszkańców mogli dokonać domowego uboju.
Kiedy bierzemy pod uwagę, że na powierzchni, którą dziś zajmuje hotel „Dalibor”6, było ściśniętych tych 12 sklepów z wyrobami mięsnymi, to możemy sobie wyrobić pojęcie o ich ciasnocie i ciemności. Każdy sklep miał tylko jedne wąskie drzwi i jedno małe okno. Ponad oknami i drzwiami na wysokości, gdzie łatwo było sięgnąć, znajdował się chroniący przed deszczem i słońcem dach podparty ukośnymi belkami na ścianie zewnętrznej. Wejścia do piwnic znajdowały się na chodniku i były zamknięte drzwiami zapadowymi. Zgodnie z solidnymi zasadami budownictwa średniowiecznego drzwi zapadowe były zaopatrzone w ciężkie listwy i olbrzymie zamki, bo same też musiały utrzymać duży ciężar. Po nastaniu ciemności tworzyły jednak zasadzkę, przeszkodę dla nieświadomego zagrożenia przechodnia. Wieczorami nie było wskazane przechodzić obok ław mięsnych bez latarni. Łatwo można było potknąć się o któryś z wielkich zamków, przewrócić, głową uderzyć w poprzeczną belkę wspierającą tak, że przestawało się na moment widzieć i słyszeć. Wszak podobne przypadki zdarzały się rzadko, bo po zapadnięciu nocy nikt nie odważył się chodzić tą ulicą.
Jednak kiedyś się zdarzyło, że lekkomyślny czeladnik zostawił drzwi zapadowe otwarte, a złośliwość rzeczy martwych sprowadziła na to niebezpieczne miejsce pewnego radnego, którego służący odprowadzał z męczącego posiedzenia w sali ratuszowej. Była deszczowa,wietrzna, ciemna jak smoła noc. Silny podmuch wiatru wygasił światło latarni i kiedy służący i jego pan razem mozolnie człapali chodnikiem, nagle stracili grunt pod nogami i bezgłośnie wpadli w czeluść Orkusa7, a ciężkie piekielne drzwi zatrzasnęły się z hukiem nad nimi. Szczęśliwie, strażnik usłyszał potworny hałas, który jak wystrzał armatni rozległ się pośród nocy. Zaalarmował straże, obawiając się zabójstwa i z pomocą połączonych sił udało się po dłuższych staraniach podnieść drzwi i uwolnić obu więźniów, którzy jedynie najedli się strachu.
Nad ławami mięsnymi nie wolno było urządzać mieszkań i początkowo ten zakaz był rygorystycznie przestrzegany, jednak z biegiem czasu ławy mięsne straciły na znaczeniu. Prawie wszyscy mieszkańcy Byczyny uprawiali kawałek pola i prowadzili hodowlę zwierząt, ubijali je we własnym domu i rzeźnicy coraz bardziej skłaniali się ku handlowi zwierzętami, szczególnie świniami i owcami sprowadzanymi z Polski. Często podczas ich nawet kilkutygodniowych nieobecności ławy mięsne były zamknięte i górne pomieszczenia wykorzystywano na mieszkania.
Kiedy nastał XIX wiek te wiekowe i częściowo zrujnowane sklepy nie spełniały już swojej roli i też nie były już niezbędne, dlatego zostały rozwiązane na podstawie edyktu o podatku od działalności przemysłowej i handlowej z dnia 02 grudnia1810 r. Teraz przez długie lata stały zupełnie opuszczone i nie przyczyniały się do upiększania wyglądu ulicy z doraźnie naprawionymi zadaszeniami i obitymi deskami drzwiami i oknami. Jednak ze swoimi zakamarkami tworzyły eldorado dla byczyńskiej młodzieży podczas ich zabaw w chowanego, jak również mogły też służyć niektórym biedakom za bezpłatny nocleg.
Tu tragikomiczna historia z roku 1813!
Nowy Rok przyniósł ze sobą mrozy i obfite śniegi. Rynek wyglądał jak pokryty błyszczącym damastem8 i również mięsne ławy wyglądały czysto i przyjaźnie w swoim białym ubraniu. Grupa chłopców bawiła się radośnie w miękkim śniegu i uprawiała wesołą śnieżną bitwę. Jednak w kilku miejscach stały grupy ludzi i omawiały podnieconym tonem straszne wiadomości, o których donosiły gazety, o klęsce armii napoleońskiej w Rosji. Korsykanin opuścił Moskwę. Zaledwie przed 14-u dniami jechał przy srogim zimnie w otwartych saniach w dzikiej ucieczce przez Śląsk. Jego armia – ta niezwyciężona potęga – zdziesiątkowana, zagłodzona, wymarzła – zbierała się do najżałośniejszego odwrotu.
Dzień się już chylił ku wieczorowi, niebieskawe cienie zmierzchu padały na ulice, mieszkańcy z nadzieją w sercu zamierzali znaleźć się w przytulnych izbach wypełnionych zapachem ciepłego piwa przygotowanego przez zaradne kobiety.
Wtedy od strony Polskiego Przedmieścia zjawił się nad wyraz smutny pochód. Sunęła stamtąd w tępym oszołomieniu gromada podobna do żywych trupów, z odmrożonymi członkami i zgasłymi oczami, owinięta w stare worki, potargane końskie derki i obszarpane spódnice. Były to te same postacie, które zaledwie przed rokiem z bębnami i trąbami dumne i rozbawione przeszły przez Byczynę? To były te same! Teraz jednak zapadnięte w sobie i chore, przemarznięte i głodne, marne i brudne! Prosiły tylko o jedno: kromkę chleba i kawałek miejsca przy ciepłym piecu! A dobroduszni Byczynianie znów im to dali!
Przed domem strażniczym (Rynek nr 5) zebrała się grupka nieszczęśliwych Francuzów, a między nimi jeden, który przerastał wszystkich o głowę – potężne chłopisko z posępną miną – wprawdzie potargany i blady jak jego towarzysze, ale jeszcze niezłamany na duchu. Dodawał innym odwagi, jednak jak tylko zaczął mówić, coś mu nagle przerwało: solidna, duża jak pięść śnieżna kula trafiła go prosto w twarz. Chłop zerwał się, rozejrzał i zobaczył winowajcę – dwunastoletniego chłopaka, który długimi susami uciekał w kierunku ław mięsnych – miejsca ratunku. Francuz ruszył za nim: „Infame crapaud!”* Już wyciągnął rękę, by łobuza złapać, ale ten się schylił, upadł na śliskie podłoże, potoczył się prześladowcy pod nogi, powodując tym samym jego upadek. Francuz przewrócił się na zmurszałe drzwi zapadowe, one pod jego ciężarem ustąpiły i wróg zniknął z powierzchni ziemi. Mały sprawca całego zamieszania, jeszcze podniósłszy z ziemi paczuszkę, która mu wypadła, uciekał ile tylko sił w nogach w kierunku Friedrichstrasse (dziś: ul. 3 Maja – przyp. tłum.) – był uratowany!
W domu zresztą kara go nie ominęła, ponieważ ten mały mężczyzna został wysłany, by od mydlarza przynieść jak najszybciej paczkę świec. Rodzina aż do jego powrotu musiała siedzieć po ciemku, więc za spóźnienie został przywitany uderzeniem w twarz, a kiedy po rozpakowaniu paczuszki okazało się, że poszczególne świece były złamane, dostał jeszcze w inną część ciała.
Ten chłopczyk został później szwagrem mojego dziadka i od niego usłyszałem tę historię. Śnieżka ominęła właściwy cel – nie była przeznaczona dla Francuza, lecz szkolnego kolegi.
Ławy mięsne groziły zawaleniem, aż w końcu trzeba było pomyśleć o ich usunięciu. Zostały rozebrane, a cech rzeźniczy sprzedał działkę karczmarzowi Juliusowi Przirembel, który już był posiadaczem sąsiedniej działki nr 64. Ten wybudował w 1844 r. hotel „Pod Złotym Orłem” i, by uzyskać salę na piętrze, polecił wykonać połączenie obu domów, a tym samym zadaszyć zaułek rzeźniczy. W wyniku tego powstała arkada. Znajdujące się na ulicy wejścia do piwnic zostały zasypane, zapadowe drzwi zniknęły, chodnik solidnie wybrukowano i nawet nocą był bezpieczny w użytkowaniu.**
Tam, gdzie prawie przez 500 lat rządził błyszczący topór i krew porcjowanych zwierząt rzeźnych zwilżała podłoże, słychać było teraz żywy dźwięk krążących pucharów i błyszczała krew aromatycznego soku winogron.
Przypisy od autora
* „Szkodliwa ropucha”
** Położenie płyt chodnikowych na Rynku nastąpiło dopiero w 1869 r.
Przypisy od tłumacza
- Autor odnosi się do wcześniejszych rozdziałów książki „Wie’s daheim einst war”, z której pochodzi powyższe tłumaczenie.
- O. F. Glauer mówi o latach 20-tych XX w. Wstęp do książki, z której pochodzi tekst, jest opatrzony rokiem 1928.
- Jerzy II – książę brzeski, przedstawiciel śląskiej dynastii Piastów.
- Jan Chrystian- książę brzeski, Piastowicz.
- niem. Vierdung = ferton, czwartak (około 49 g) – średniowieczna jednostka miary masy (za pl.wikipedia.org)
- Chodzi o ten sam hotel „Pod Złotym Orłem”, dzisiejszy „Adler”.
- Orkus – demon śmierci w mitologii rzymskiej.
- rodzaj stali używanej np. do wyrobu noży.
Tłumaczenie: Elżbieta Bereska
Opracowanie: Anna Bereska –Trybuś